28.09.2013

Wituś z Czieburaszką

Kochani,

wczoraj wieczorem dostałam od siostry zdjęcia Witusia z zabawką, którą dla niego uszyłam. Bardzo się uśmiałam, jak je obejrzałam. Widać, że mu się podoba i podobno tak ją miętoli i z nią wariuje, że Czieburaszka ma już naderwaną głowę i będzie potrzebowała "pomocy medycznej";) I bardzo dobrze, o to chodziło. Niech się chłopak nacieszy i nawet wygryzie dziury;) Zęby idą, niech zabawka pomaga. A mi jest tak miło, że coś, co uszyłam się komuś przydaje, że go cieszy i pomaga. Takie chwile uskrzydlają i dodają energii do dalszego tworzenia:))))




A tu moje ulubione - wyglądają jakby oglądali razem jakiś straszny film i Wituś zakrywa Czieburaszce oczy, żeby się nie bała, ale trochę pozwala jej podglądać:)




Życzę Wam miłej soboty:)

magnolienrinde

27.09.2013

Spódniczka dla Lilki

Witam Was serdecznie:)

bardzo dziękuję za miłe słowa, wsparcie w chorobie i przede wszystkim za towarzystwo. Jest mi bardzo miło, że zaglądacie, komentujecie i po prostu jesteście ze mną:)

W poniedziałek i wtorek byłam w pracy i niestety jeszcze bardziej się rozchorowałam. Od środy na l4 i antybiotyku, ale jest już lepiej i siły wracają. Pokażę Wam spódniczkę, którą uszyłam dla mojej siostrzenicy. Szyłam na raty, jak jeszcze byłam zdrowa. Jednego dnia zrobiłam wykrój, innego zszyłam, a kolejnego wpuściłam gumkę. Nie wiem, czy nie będzie za duża, tzn. za długa, bo nie mam jeszcze takiej wyobraźni, jak długa powinna być spódniczka dla 4-miesięcznej dziewczynki, ale najwyżej będzie na później. Ona tak szybko rośnie, nie mogę się połapać, szok. Lilka ma teraz w pasie 50 cm, ja uszyłam na 56cm. Materiał kupiłam wprawdzie na zabawki, ale tak strasznie mi się podoba, że wykorzystałam część na spódniczkę. Zapraszam do obejrzenia:

Tutaj na trochę pogniecionym tle:






Do środka wpuściłam okrągłą gumkę i zrobiłam dziurkę, którą obszyłam i przez którą będzie można wyciągać gumkę i regulować jej długość, jak tylko Lilce urośnie brzuszek:

 




Jak Wam się podoba?

Pozdrawiam serdecznie już nie z bolącym gardłem:)

magnolienrinde


20.09.2013

Pod kołdrą

Wreszcie przyszedł piątek, a ja się rozchorowałam:( Zatoki zawalone, głowa pęka, nos czerwony jak u renifera Rudolfa. Jestem w domu i się wygrzewam. Rozpaliłam w kominku (zapachowym) i wdycham olejek eukaliptusowy w nadziei, że przegoni katar. Tak bym sobie poszyła, ale słaba jestem i nie wysiedzę. Zaczęłam więc oglądać zdjęcia dla poprawy nastroju i znalazłam kilka z połowy sierpnia, z odwiedzin Lilki. Pojechaliśmy do zoo, żeby spędzić miło czas, a Lilka całą wyprawę przespała, więc pewnie nie uwierzy, jak jej powiemy, że tam była:) Lilka miała wtedy 2 miesiące. Ciekawa jestem, czy takie małe dziecko (gdyby nie spało) miałoby z takiej wyprawy jakąś radochę, czy raczej męczyłoby się i czekało na koniec. Bo dorośli to wiadomo, wszystko rozumieją, zaglądają, podziwiają i cieszą się. A jak to odbiera takie małe dziecko? Nie wiem...

Chcę Wam pokazać kilka zdjęć z naszej wycieczki i przyznać, że za każdym razem, jak jestem w zoo, to cieszę się jak małe dziecko. Jak byłam mała, to mieszkałam w bardzo małej miejscowości, nie mieliśmy samochodu i nie było możliwości pojechania do zoo. I dlatego teraz, jako stary koń jeżdżę, kiedy tylko mam okazję. Strasznie mnie to cieszy:)

Zoo, w którym byliśmy, jest w Mostkach niedaleko Świebodzina. Jeśli będziecie mieli okazję, to gorąco polecam to miejsce. A tu kilka zwierząt, które zrobiło na mnie największe wrażenie:

Biały jeleń (który od razu skojarzył mi się z moim ulubionym mydłem do rąk) był niespotykanie spokojny i stał jak posąg. Ruszał tylko na boki głową. A poroże było pokryte jakby zamszem. Niesamowity widok i aż chciało się tego poroża dotknąć, pogłaskać, pomacać, czy gładkie. Było przepiękne, sami zobaczcie:



A to szkockie włochate krowy, które wyglądają jak krzyżówka spaniela ze świnką morską. Trochę jak takie wielkie maskotki, nie? Niesamowite, że mają takie długie włosy. Moja babcia miała krowę, więc sam widok krowy nie robi na mnie wrażenia, ale babcia miała czarno-białą krowę i jakby to powiedzieć bez futra;)


 


 A tu kozica, której rogi wyglądały jak dwa karbowane pręty:


I mój ulubieniec - zebroid, czyli krzyżówka konia z zebrą. Pocieszny, prawda? Na stałe ma ubrane skarpety w paski;)


A na zakończenie przesyłam Wam piękną sierpniową tęczę, żebyście byli zdrowi i mogli hasać po dworze i żeby choroby omijały Was szerokim łukiem!

Miłego piątku:)




18.09.2013

Serwetki

Chciałabym Wam pokazać serwetki, które udało mi się upolować jakiś miesiąc temu. Jedna jest troszkę podniszczona na rogach, ale haft tak bardzo mi się podobał, że nie mogłam się im oprzeć. Moim marzeniem jest posiadanie dużego kuchennego stołu, na którym wszystko by się mieściło, a przede wszystkim koszyczek z serwetką i chlebem. I myślę, że te serwetki idealnie pasują do mojej wizji. Tak bardzo podoba mi się haft krzyżykowy. Ciekawe, kto je wyhaftował:)







Gorąco Was pozdrawiam:)

17.09.2013

Kartki i wycinanki

Poszłam do Empiku po kartkę na chrzciny Lilki i co kupiłam? Świecznik ceramiczny, papierki do muffinów, książkę o robieniu kartek i w końcu samą kartkę.

I zaczynam się zastanawiać, na ile moje zakupy pokrywają się z moimi rzeczywistymi potrzebami. Bo na przykład taki świecznik, jest przepiękny, aż miło na niego popatrzeć, ale w domu mam już 2 inne... Czy muszę mieć trzeci tylko dlatego, że jest piękny?Albo papierki do muffinów? Różowe w białe kropeczki, przepiękne, słodkie papierki, do tego przecenione. Ale kiedy ostatnio piekłam muffiny? Ledwo znajduję czas na szycie, a co dopiero na pieczenie. Czy ja się nie łudzę, że je upiekę, bo mam papierki? A książka o robieniu kartek? Kilka lat temu kupiłam papier, dziurkacze, stemple itp. z zamiarem rozpoczęcia domowej produkcji na potrzeby własne. I ile kartek zrobiłam od tamtej pory? Dwie. I to jeszcze namordowałam się, bo nie miałam pomysłu, jak to wszystko ze sobą połączyć, żeby było ładnie i nie pstrokato. Obejrzałam książkę, tam jest mnóstwo pomysłów, ale czy znajdę czas, żeby do tych kartek usiąść? Wychodziłam ze sklepu zadowolona, a zanim dojechałam do domu, tyle myśli przebiegło przez moją głowę, że zwątpiłam, czy dobrze zrobiłam.

Sama książka jest super i można zrobić śliczne kartki. Tylko trzeba usiąść i zacząć robić...
Pokażę Wam okładkę i spis treści, być może kogoś zainteresuje:






Ta kartka najbardziej mi się podoba. Można zrobić taki kartkowy tort i wysłać np. przyjacielowi, który bardzo daleko mieszka. To prawie tak, jakby się z nim zjadło torta przy stole;)

 
 
 
Gorąco Was pozdrawiam!

12.09.2013

Czieburaszka

Nie wiem, czy ktoś z Was pamięta radziecką bajkę o prawdziwej przyjaźni, której głównymi bohaterami byli Krokodyl Giena i stworek Czieburaszka (na polski tłumaczony jako Kiwaczek). Ja tej bajki jako dziecko nie oglądałam, nie puszczano jej już w telewizji. Poznałam ją kilka lat temu jako stary koń, dzięki komuś, kto jako jeszcze starszy koń bardzo ją lubił i wracał do niej z dużym sentymentem.

Czieburaszka jest taka słodka, że można się w niej od razu zakochać. Ja zakochałam się, kiedy ją pierwszy raz zobaczyłam. Tak strasznie chciałam ją przytulić i pocieszyć. Myślę, że to dobra bajka, ma bardzo pozytywne przesłanie, uczy wrażliwości i szacunku do innych.

Kiedy byłam w domu, wspomniałam siostrze o Czieburaszce, ale jej nie znała. Obejrzała więc na you toubie i teraz jest zachwycona. Bo jak tu nie lubić tego małego słodziaka? Od tej pory mówi na Witusia "Czieburaszka", bo twierdzi, że podobny:)

No to ja tę Czieburaszkę uszyłam. Może nie wyszła idealna, może ją trzeba będzie przy następnym modelu lekko zmodyfikować, ale jest i można ją pokochać. Będzie prezentem dla Witusia. W piątek po pracy jadę do domu, więc odwiedzę dzieciaczki. Już nie mogę się doczekać, aż zobaczę jego reakcję. Przez cały czas, gdy szyłam, myślałam, jaką zrobi minę - czy się wystraszy, czy uśmiechnie od ucha do ucha:) I jest to pierwsza zabawka edukacyjna, jaką w życiu uszyłam. Uszy ma wypchane papierkami po cukierkach, dzieki czemu bardzo szeleszczą, a w brzuszku ma schowane jajko po kinder niespodziance z kilkoma koralikami, dzięki czemu grzechocze, jak się nią potrząsa. Jestem bardzo dumna, że w końcu udało mi się zrealizować mój szyciowy, edukacyjny plan. Mam już kolejne pomysły na zabawki edukacyjne, tym razem dla Leny i Lilki:) A tutaj kilka zdjęć Czieburaszki:













A tu kilka zdjęć z etapów tworzenia. Kolory wyglądają inaczej, bo szyłam wieczorem przy sztucznym świetle:






A tutaj możecie zobaczyć zdjęcia Witusia z Czieburaszką. Miłego oglądania:)

Gorąco Was pozdrawiam!

magnolienrinde :)

Skarby

Jakiś czas temu wygrałam Candy w Benkowie, o czym już pisałam, ale nic nie pokazałam, bo najpierw czekałam na słońce i dobre światło do zdjęć, a później zdjęcia zrobiłam i nie miałam czasu ich załadować. Teraz mam i pokazuję, co już jest właściwie od pewnego czasu w użytku:) Zapisując się na candy obiecałam sobie, że jak je wygram, to wygraną podaruję Witusiowi - siostrzeńcowi. I tak też się stało. Wituś jest bardzo zadowolony ze swoich prezentów. Czapeczkę nosi podczas spacerów, a śliniaczek mu się bardzo przyda, bo ślini się teraz coraz bardziej - zęby mu idą. Swoją drogą, śmieszne to określenie, że mu idą zęby. No bo jak? On siedzi i patrzy, jak te zęby z daleka do niego idą? Maszerują z transparentami "Zęby dla Witusia"? Bawi mnie czasem język i to, jak wieloznaczne jest to, co mówimy. A każdy i tak zrozumie właściwie:)

Tutaj czapeczka i śliniaczek - idealnie uszyte i idealnie zaprasowane. A te różki na górze są takie słodkie:)

 

 

 



A tutaj piękne serduszko, które służy mi teraz jako zakładka do książki:)






A w ogóle to chyba zwariowałam na punkcie rękodzieła. Już nawet nie chodzę do sklepów i nie szukam, co tu kupić, gdzie tu kupić, tylko zastanawiam sie, jak to zrobić. I nawet jeśli siedzę nad tym przez cały tydzień po godzinę dziennie (bo czasem są takie nabite dni), to cieszę się tym, jestem zadowolona i chętniej obdarowuję tym innych. Bo wiem, że się nad tym napracowałam, że stworzyłam coś z sercem i dla konkretnej osoby. Nie dla jakiegoś ktosia, o którym nie mam zielonego pojęcia. I kiedy tworzę, to od początku do końca o tej osobie myślę i to mi daje strasznie wielką radość. Zastanawiam się, jak zareaguje, a co jej się spodoba, a co zrobi z tym, czy tamtym. Widzę dużo większą wartość rzeczy zrobionych własnoręcznie, niż wykonanych seryjnie. I jeszcze bardziej zdałam sobie z tego sprawę, kiedy byłam w odwiedzinach u siostry i pokazała mi pluszowego słonia, którego Wituś dostał od jej koleżanki. Pyta: "Fajny ten słoń, nie?" A ja tak patrzę i widzę po prostu słonia. Takiego maskotkowego, sklepowego, równego. Nie było w nim nic, co zwróciłoby moją uwagę. Nic. On był po prostu słoniem. A ja lubię, jak maskotka ma w sobie coś niezwykłego. Np. trochę krzywy nos, nieidealny, jak ma jedno oko odrobinę wyżej przyszyte, ale tak minimalnie, bo tak się akurat złożyło, bo ludzka ręka nie jest w stanie przyszyć czegoś tak równo jak maszyna. Lubię, kiedy łapki nie są identyczne, a uszy trochę przesunięte. Kiedyś nie cierpiałam tego w swoich pracach i postrzegałam to jako niedoskonałość, błąd do poprawy, wściekałam się i prułam, aż było równo. Wydawało mi się, że dopiero jak będzie idealnie jak od linijki, to będzie fajnie. A teraz uważam, że fajne jest to, co naturalne, co nierówne, a dzięki temu ciekawe i niepowtarzalne. Dlatego też szalenie ucieszyłam się z wygranej, bo wiedziałam, że mama Benka uszyła te rzeczy ręcznie. A jak wyjmowałam je z koperty, w której przyszły, to byłam ogromnie podekscytowana i oglądałam je ze wszystkich stron, głaskałam. Ja po prostu zwariowałam na punkcie szacunku dla pracy ludzkich rąk.

I jeszcze raz bardzo dziękuję za takie piękne skarby!
:)

Bo najważniejsze na imprezie jest...?

Kochani!

tyle się wydarzyło, że nie wiem, od czego zaczynać. Jak to mówi moja Babcia, najlepiej od początku;)

Jest mi bardzo miło, że grono obserwatorów bloga się powiększa i już nawet postanowiłam sobie, że jak licznik osiągnie magiczną setkę, to zrobię takie candy, że mi szczęka opadnie z zapracowania, bo zaplanowałam bardzo fajną, ale bardzo pracochłonną niespodziankę. Zaczęłam już nawet realizację, bo zanim skończę, minie trochę czasu;)

Chcę Wam pokazać szatkę, którą kupiłam dla mojej Chrześnicy, Leny. Tak strasznie mi się spodobała, taka prosta, a jednocześnie elegancka. Zrobiłam zdjęcie, ale było dość ciemno i nie widać jej uroku. Wierzcie mi, że na żywo była 100 razy piękniejsza. No i zdjęcie się nie chce dać obrócić. Chyba zrobiłam je jakoś nie tak. A może przez to, że telefonem?



W każdym razie chrzciny Leny i jej kuzyna Witka były 31. sierpnia i było bardzo miło. A ja jak Demolka - co najlepiej pamiętam z imprezy? "Placiek":) Bo babcia się postarała i taki jej sernik wyszedł, że chyba nigdy go nie zapomnę. Z wierzchu lekko chrupiąca, cienka,  krucha warstwa brązowawego ciasta, tartego na dużych oczkach i tworzącego bardzo ciekawą, nierówną strukturę, a pod nią istny raj! Puszysty, mięciutki, rozpływający się w ustach ser z kawałkami brzoskwiń. Przyjemność dla oka i uczta smaku. Jadłam ten rajski placiek i myślałam o Demolce, że właściwie to ona ma rację, bo rzeczywiście tak jest, że jak jedzenie na imprezie smakuje i jest go odpowiednia ilość, to całość wspomina się jako udaną. A jak nie smakuje, albo jest go tyle, co kot napłakał, to człowiek siedzi głodny, czyli zły i po latach to pamięta. Nie jest tak? Jak myślę o jakiejkolwiek imprezie, to czasem nie pamiętam wszystkich, którzy na niej byli, ale jedzenia nie zapomnę;)

Gorąco Was pozdrawiam i życzę Wam duużo ciepłego słońca!

magnolienrinde